sobota, 27 października 2012

Rozdział V

Próbowałam nie oddychać.. Nie wiercić się. Nie robić po prostu nic, aby mnie nie usłyszał. On jednak dobrze wiedział, ze tam jestem. Czułam to. Cały czas miałam obraz dresów niosących mnie na rękach i tego, co stałoby się potem.. Te wszystkie myśli były za silne. Zaczęłam płakać. Było mi już wszystko jedno. I tak wiedziałam, że to, co ma się stać, wkrótce nastąpi. Nagle usłyszałam czyjś głos. Najpierw myślałam, że to ja zaczynam majaczyć coś pod nosem. Ale głos dobiegał z drogi i był to męski głos. Dopiero po chwili umiałam rozpoznać słowa i zdania, które ktoś wypowiadał. Cały czas powtarzał mniej więcej to samo:
"Nie bój się, już nikt cię nie skrzywdzi. Nic ci nie grozi. Już sobie z nimi poradziłem. Proszę, wyjdź na zewnątrz."
Ciepło, które usłyszałam w głosie chłopaka wydawało mi się znajome. Miał dosyć przekonujący głos, choć trochę mu drżał. Nic dziwnego, po takiej akcji... Nie wiem skąd nagle dostałam przypływu odwagi. Stwierdziłam, że gorzej już i tak nie może być i nie mam nic do stracenia. Powoli odchyliłam krzaki. Teraz zakuły o wiele mocniej, niż gdy się w nich chowałam. Musiałam je puścić i spróbować jeszcze raz, tym razem szybciej i od razu się z nich wygrzebać. W końcu wyszłam. Z poharatanymi rękami i bluzką..
Dosyć mocno zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam. Ktoś jednak szybko i pewnie chwycił mnie w talii w ostatniej chwili. Najpierw zobaczyłam buty, w ciemnościach nie za dużo widziałam, ale na pewno nie były byle jakie. Szłam wzrokiem coraz wyżej, żeby znowu się nie zachwiać. Mijałam powoli spodnie, bluzkę, umięśnione ramiona i ręce, które cały czas trzymały mnie w tali, abym nie upadła. W końcu pojawiła się szyja i podbródek. Zrobiłam zdecydowany ruch głową i chciałam spojrzeć w oczy mojego wybawcy. Nie udało mi się to. Wzrok zatrzymał się na ustach, które po prostu prosiły się o pocałunek. W końcu jakimś cudem oderwałam od nich wzrok i spojrzałam ku górze. nie widziałam rysów twarzy, bez trudu jednak mogłam dostrzec, że miał bardzo smutny wyraz twarzy. Brązowe, piękne, duże oczy miały w sobie tyle niepokoju i zmartwienia. Usta układały się w smutny uśmiech. Zadziwiająco głośno oddychał. Dopiero teraz to zauważyłam, a przecież przyglądaliśmy się sobie dosyć długo. Nie mogłam wypowiedzieć słowa. Łzy, które już dawno skończyły się ulatniać teraz powróciły. Tym razem, były to jednak łzy wdzięczności. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Widział, ze nie umiem wydusić z siebie słowa, powiedział tylko: Nie płacz, już jesteś bezpieczna. I zebrał mi swym kciukiem łzę z policzka. Czułam, że się zarumieniłam. Miejsce, gdzie położył swoją rękę na policzku cały czas mnie jakoś dziwnie piekło. Dopiero po chwili zorientowałam się, że on cały czas ją tam trzyma. "Dziękuję" jakimś cudem wyszło z moich ust. Już nie płakałam.. Byłam na to za słaba. Doszła do mnie nagle potworna fala zmęczenia. Nie wiem czemu nie zauważyłam tego wcześniej.
Straciłam grunt pod stopami. Nie wiem co się ze mną stało. A może to już śmierć? Nie zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz