niedziela, 28 października 2012

Rozdział VI

Obudziłam się około 3 w nocy cała spocona. Miałam okropny sen. Śniło mi się, że szłam ulicą w nocy i napadło mnie dwóch dresów. Głowa zaczęła mi strasznie pulsować, kiedy szybko podniosłam się na łóżku do góry. Prawie zaczęłam piszczeć. TO NIE BYŁ SEN... To wszystko stało się na prawdę, a teraz leżę w czyimś łóżku i nie wiem co się dzieje. Po chwili zaczęłam sobie przypominać zdarzenia sprzed ok 2 godzin. Spacer. Grupka dresiarzy. Napad. Porwanie mnie. Upadek i potworny ból w klatce piersiowej. Ukrycie się. ON!!! Chłopak, który mnie uratował. Był boski. Wyglądał jak młody Bóg. Przypatrywaliśmy się sobie, ale co potem? Powiedziałam dziękuję i zapadłam w sen. Czyżbym była teraz u niego? Chciałam wstać, żeby jak najszybciej mu podziękować za to wszystko, co dla mnie zrobił. Podniosłam się z łóżka, lecz głowa od razu dała mi o sobie znać. Jeszcze nigdy mnie tak nie bolała.. Nie chciałam się jednak nad tym zastanawiać. To, żeby samej wstać nie było dobrym pomysłem. Z powrotem opadłam na łóżko i dopiero teraz zauważyłam  ze mam zabandażowane kolano. Oh.. No tak, przecież upadłam i nieźle mi krwawiło. Kolejny podpunkt do listy podziękowań. Rozglądnęłam się po pokoju. Biurko, krzesło, jakieś papiery, szafa i fotel na... BOŻE!!! To on. Cały czas był przy mnie. Zasnął w fotelu. Wyglądał jeszcze lepiej niż wtedy, gdy go zobaczyłam po raz pierwszy. Przypatrywałam się z dokładnością każdej części jego ciała. Był po prostu perfekcyjny. Okno balkonowe przez które wlatywało światło księżyca oświetlało jego twarz. Coraz lepiej widziałam w tej ciemności. Czarne włosy, które były postawione na żelu  teraz układały się w artystyczny nieład. Miał kolczyk w uchu, czego wcześniej nie zauważyłam. Zaczęłam kaszleć. Od razu się obudził. Trochę głupio mi się zrobiło, że nie dość, ze był zmęczony to jeszcze go obudziłam...
Drzwi do pokoju były otwarte. 
-Widzę, ze wstałaś. - powiedział i smutno się uśmiechnął, po czym wstał, zamknął drzwi i zapalił małą lampkę na biurku, która zaczęła mnie razić w oczy. Kucnął przede mną.
- Jak się czujesz? - spytał
- Nie najlepiej, głowa mnie strasznie boli. - odpowiedziałam
- Przepraszam - zrobił skruszoną minę.
- Ty przepraszasz mnie?! Niby za co? - prawie krzyknęłam - Uratowałeś mnie i jeszcze mnie za to przepraszasz?!  Będę ci wdzięczna do końca życia za to, co zrobiłeś  Nikt się nigdy dla mnie tak nie poświęcił. - wydusiłam ze łzami w oczach.
Usiadł przy mnie i mnie objął. Poczułam coś dziwnego w brzuchu.. 
- Uwierz, ze mam za co cię przepraszać. Musiałem walnąć czymś tego olbrzyma, który cię niósł. Nawet nie wiesz jak trudno mi było to zrobić wiedząc, że upadniesz. Czuję się z tym po prostu okropnie. - Załamał mu się głos pod koniec tej wypowiedzi.
W końcu popatrzyłam mu w oczy, po raz pierwszy od czasu, kiedy zaczęła się nasza rozmowa. 
- Nie było innego wyjścia. Musiałeś tak zrobić. A przykro może być tylko mi, że nie będę miała jak ci się odwdzięczyć.
- Nie musisz. Najważniejsze jest to, że nic ci się nie stało. No..., prawie nic - pogłaskał mnie po głowie i uśmiechnął się po raz pierwszy odkąd go zobaczyłam na prawdę szczerym uśmiechem. Odwdzięczyłam się mu najpiękniejszym i najlepszym uśmiechem jaki miałam do zaoferowania. I jeszcze raz podziękowałam mu z całego serca. Był taki przystojny. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Zdawało mi się jednak, że skądś go znam. Miałam całkowite zaćmienie. Odpowiedź leżała na końcu języka, ale nie umiałam jej odczytać. Znowu uderzyła we mnie fala zmęczenia. Kazał mi się położyć, jakby czuł dokładnie to, co ja. Posłuchałam go, choć nie chciałam przerywać tej rozmowy i kontaktu wzrokowego, który był między nami już przez cały czas. Znużenie okazało się jednak silniejsze. Zasnęłam, jakbym przeżyła najdłuższy dzień w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz